Zasługują na szacunek
Cały sezon deptała Skrze po piętach. Jako jedyna dwukrotnie ograła mistrzów Polski. Miała być największym rywalem w walce o Puchar Polski i złoto PlusLigi. Miała. Szansę, której nie wykorzystała. Nie było jej w finale Plus Cup w Kielcach. A zamiast pojechać do Bełchatowa detronizować Skrę, uda się do Jastrzębia walczyć o trzecie miejsce.
A tam, być może czeka nas niespodzianka numer 2. Bo nie wiadomo, jak ZAKSA poradzi sobie, jeśli Martin i Nowotny znowu nie pojawią się na boisku. Bo to jest możliwe. Obaj zawodnicy zamiast o medale walczą z kontuzjami. Ból wyeliminował ich z drugiego meczu w Rzeszowie. - Można było myśleć, że bez nich będzie troszkę łatwiej. Ale zmiennicy zagrali bardzo dobrze, na śszwietnym poziomie. – przyznał po sobotniej wygranej Resovii jej rozgrywający – Paweł Woicki. – Jednak najważniejsze było pierwsze spotkanie.
Podobnie stwierdza środkowy ZAKSY – Wojciech Kaźmierczak. - Nerwy to były w piątek, w pierwszym secie i w trzecim. W sobotę nie mieliśmy na co się denerwować, czym się stresować. Wyszliśmy osłabionym składem. Ale Dominik Witczak dał naprawdę świetną zmianę. Kończył wszystko. W jakiś sposób było to poczucie, że nie ma ich na boisku. Aczkolwiek poradziliśmy sobie. Byliśmy o krok od zwycięstwa. Zabrakło może trochę zimnej głowy w końcówce tie–breaka. Prowadziliśmy 11:8 i myśleliśmy, że już dowieziemy tę trzypunktową przewagę do końca i będziemy gościć Resovię u siebie. Tam mogłyby być nerwy. Tutaj nie mieliśmy nic do stracenia. Może nie nic – graliśmy o finał mistrzostw Polski. Ale założenie było jedno – wyjść, walczyć, pokazać to, co robiliśmy przez cały sezon.
Upór, konsekwencja i waleczność – to głównie robili. No i rzecz jasna wygrywali. - Byliśmy jedną z równo grających zespołów. Razem ze Skrą. Tylko w jednym spotkaniu nie udało się zdobyć punktów. Na pewno wyróżniała nas walka do samego końca, nie ważne z jakim przeciwnikiem. Nikogo się nie baliśmy, ale wszystkich szanowaliśmy – oceniał Kaźmierczak.
Ich też trzeba szanować. W końcu bez gwiazd wielkich gwiazd stali się wielkim zagrożeniem. Dla wszystkich. Swojego pogromcę – Resovię, pokonali w rundzie zasadniczej dwukrotnie. - Gładko, w godzinę w Kędzierzynie, u nas 3:2 – wspomina Woicki. Czuliśmy się drużyną mocniejszą, ale trudno było nam o tym mówić. Przy takich wynikach to byłoby niepoważne. Szanowaliśmy bardzo zespół, który rzadko przegrywał, wiele spotkań kończył w tie–breakach na swoją korzyść. To dowodziło, że mają charakter i są drużyną dobrze ułożoną. Obawialiśmy się, ale wiedzieliśmy, że my też jesteśmy mocnym zespołem i możemy te rywalizację wygrać.
Mogli i wygrali. O włos. Niby wygranych się nie rozlicza, ale ten włos był naprawdę cienki. A wisiał na nim cały ciężar awansu do finału. Czy rzeczywiście zdecydowały nerwy? Niekoniecznie. Ich dawka w całym spotkaniu była już tak duża, że na tie–break choćby chciał, więcej by nie wykrzesał. Zdaniem Marcina Wiki w piątym secie zadecydował blok.
- Mieliśmy ich już bardzo dobrze rozpracowanych. Przed każdą akcją ustalaliśmy sobie, gdzie przy danej piłce mamy iść na blok. To realizowaliśmy i to przyniosło efekt – mówił ciężko oddychając ze zmęczenia. Tymczasem Paweł Woicki stwierdził, że trudy dotkliwe nie były. - Przygotowanie fizyczne to nasz duży atut w tych play-offach. Piątego seta graliśmy w pełni spokojnie, nie czuliśmy zmęczenia.
Ale małą presję owszem. W końcu gdzie wygrywać takie mecze, jak nie u siebie. - Jakaś tam presja na nas ciążyła. Kędzierzyn bardzo dobrze grał. Kończyli bardzo dużo trudnych piłek. Nam ta gra się nie układała – mówił rozgrywający.
Rzeszów nauczył się na błędach ZAKSY – w takiej rywalizacji porażka u siebie wagę ma podwójną. - To nie są chłopaki z drugiej ligi – tłumaczy przegrane spotkanie w Kędzierzynie Kaźmierczak. - Każdy wiedział o co gra. O wielki finał. Resovia ma masę świetnych zawodników. Staraliśmy się stawić im czoła. Chyba godnie to zrobiliśmy. Okazali się lepszym zespołem. Gratulujemy im. Życzymy im powodzenia w meczach ze Skrą.
- Przede wszystkim chcemy w nich stworzyć świetne widowisko dla kibiców. Żeby mecze były godne finału. A wynik? Zobaczymy – mówi zagadkowo Woicki.
O kibicach nie zapomniał w rozmowie tez Kaźmierczak. – Chcieliśmy zostawić serce na boisku dla tych ludzi, którzy jeżdżą za nami na wszystkie mecze. To chyba udało się pokazać. Może w przyszłym roku trafimy na Rzeszów i się zrewanżujemy. Teraz czeka na nas Jastrzębie. Zaczynamy u nas i gramy dalej o medale. Jeszcze trzy mecze do wygrania.
Do wygrania lub do pogrążenia. Nie zdobycie przez ZAKSĘ żadnego medalu byłoby niespodzianką równie zaskakująca jak błysk ich geniuszu w tym sezonie. Kaźmierczak niepowodzenia tłumaczy nieco specyfiką czy to PP, czy play-offów. Ale sęk tkwi raczej w psychice. W rundzie zasadniczej gra się komfortowo. Bo są rewanże, bo punktów do podziału wiele, bo nawet wiele potknięć nas nie przekreśla i właściwie żaden mecz o niczym wielkim nie decyduje. Im stawka wyższa, tym ZAKSA gra gorzej. Oby poziom samooceny nie spał. Bo wtedy i wyniki już zupełnie się posypią. Jak na razie z minionego sezonu zawodnicy są zadowoleni. A przynajmniej przepytywany przez nas środkowy. - Oby nam się udało z Jastrzębiem. Tego sobie życzymy na zakończenie tego sezonu. Dla nas chyba udanego.
Z samooceną problemów nie ma Resovia. - Jesteśmy pewni swoich umiejętności i to najważniejsze – mówi Woicki. Oby tych umiejętności wystarczyło na Skrę. Aby finał był na tak dobrym poziomie, jak cały mijający sezon. Dla zawodników bardzo wymagający. Ale, podobno - jeden dzień wolnego wystarczy na zregenerowanie. Miło jest przygotowywać się do takich meczów – kończy Woicki.