Zbigniew Bartman: mecze z Politechniką są szczególne
Od jego odejścia z AZS Politechniki Warszawskiej minęły niespełna dwa lata. Jako rodowity warszawianin nie ukrywa jednak, że miło by było powrócić jeszcze w rodzinne strony, aby móc zagrać dla tutejszej publiczności. Jak Zbigniew Bartman wspomina czas spędzony w Politechnice? W jakiej kondycji jest Asseco Resovia Rzeszów przed konfrontacją z „Inżynierami”?
Zbigniew Bartman: Tak, emocje opadły. Teraz został nam ostatni cel w sezonie, a mianowicie rozgrywki PlusLigi i walka o mistrzostwo Polski. Tylko na tym będziemy się teraz koncentrować, a przede wszystkim na play-offach. Zostały zaledwie dwa mecze rundy zasadniczej i wydaje mi się, że one już niewiele zmienią. Po nich damy z siebie jeszcze więcej, niż jesteśmy w stanie na dzień dzisiejszy. Tym bardziej cieszymy się, że prawdopodobnie wreszcie będziemy mogli wystąpić w pełnym składzie, ponieważ dotychczas ciągle ktoś w drużynie miał kontuzję. Praktycznie od początku sezonu zdarzył się może jeden taki mecz, kiedy zebraliśmy się w pełnym składzie, gdzie wszyscy byli może nie tyle w optymalnej dyspozycji, ale przynajmniej w takiej, która pozwalała zaprezentować odpowiedni poziom sportowy.
- Politechnikę z kolei pech dopadł dopiero w rundzie rewanżowej. Kilku zawodników z podstawowego składu zostało wykluczonych przez kontuzję i możliwe, że w piątek jeszcze nie będą w stanie zagrać. A czy wszyscy siatkarze Resovii będą gotowi do gry już na mecz z warszawianami?
- Na początku muszę powiedzieć, że sezon olimpijski jest zawsze ciężki. My, ponieważ mamy bardzo wielu reprezentantów, z których wszyscy występowali na Igrzyskach Olimpijskich - czterech kadrowiczów Polski oraz po jednym z Serbii, Niemiec i USA - niestety odczuwamy to w kościach i stawach. Niemniej myślę, że musimy teraz zapomnieć o wszystkich kontuzjach, aby móc w spokoju popracować nad naszą formą. Odpukać, jeżeli nic nie wydarzy się do najbliższego spotkania, to wystąpimy w naszym teoretycznie najmocniejszym składzie, ponieważ zdrowie nam na to pozwala, a jak będzie z formą - to już zweryfikuje boisko.
- Czy Ty mecze z warszawską drużyną, przed warszawską publicznością, traktujesz w szczególny sposób? Wracasz przecież do swojego rodzinnego miasta.
- Mecze z Politechniką traktuję bardzo szczególnie, bo.. zawsze po spotkaniu mogę zostać w domu (uśmiech). Będzie tak i tym razem. Dostajemy bowiem jeden dzień wolnego. Czas ten spędzę właśnie w moim rodzinnym mieście, z czego bardzo się cieszę. Samo spotkanie na Torwarze zapowiada się naprawdę fajnie. Dodam tylko, że bardzo lubię tę halę. Ba, nie znam osoby, która by na nią narzekała.
- Po Twoim odejściu z Politechniki w prasie wiele pisało się o kontrowersyjnych okolicznościach, jakie temu towarzyszyły. Jak było naprawdę?
- Myślę, że nie ma sensu rozdrapywać starych ran. Było, minęło, żyjemy dalej i trzeba patrzeć teraz w przyszłość, ponieważ przeszłość już niczego nie zmieni. Jedynie to, co przed nami może przynieść zmiany, także nie chcę już wracać do tamtego tematu.
- W takim razie jak zapamiętałeś sam okres gry tutaj, swoją przygodę stricte sportową z Politechniką? Twoja osoba jest wspominana bardzo ciepło. Działacze twierdzą, że drugiego takiego profesjonalisty ze świecą szukać.
- Ja w Politechnice grałem dwukrotnie. Pierwszy raz jako szesnastolatek, kiedy drużyna debiutowała w Polskiej Lidze Siatkówki, a ja razem z nią (sezon 2003/2004 - przyp. red.). Z pewnością był to rok, który wspominam z dużym sentymentem. Tamten czas wprowadził mnie bowiem w prawdziwą, seniorską siatkówkę. Drugi sezon, który spędziłem w Politechnice - tym razem pod wodzą Radosława Panasa, również był bardzo udany (2010/2011 - przyp. red.). Niewiele nam wtedy zabrakło, żeby awansować do czołowej czwórki w PlusLidze. Zajęliśmy z drużyną piąte miejsce i po raz pierwszy wywalczyliśmy dla Politechniki europejskie puchary. Uważam, że był to naprawdę pozytywny rok.
- Wybiegnijmy w przyszłość, czysto hipotetycznie. W Politechnice pojawia się możny sponsor, dzięki któremu w Warszawie będzie można zbudować solidny, dobrze zorganizowany klub siatkarski. Chciałbyś w nim grać? Pani prezes nie ukrywa, że miejsce dla Ciebie zawsze się znajdzie.
- Odpowiem pytaniem na pytanie - czy jest jakiś sportowiec, który mógłby występować w drużynie na najwyższym poziomie, w dodatku grać w swoim rodzinnym mieście i nie skorzystałby z tego? Chyba takiego nie ma. Ja z Warszawą wiążę na pewno swoją przyszłość pozasportową. Może za wcześnie o tym mówić, ale jak za dziesięć lat będę kończył karierę, nie wyobrażam sobie żeby mieszkać gdzieś indziej, niż właśnie tutaj, w Warszawie. Poczyniłem już nawet różne kroki w tym kierunku, aczkolwiek mam jeszcze trochę grania przed sobą. Nie ukrywam jednak, że fajnie by było móc kiedyś znowu zagrać dla warszawskiej publiczności.