Zdarzy się cud?
Asseco Resovia, żeby zagrać w Final Four Ligi Mistrzów musiałaby wygrać z włoskim Trentino cztery sety, nie tracąc żadnego. Czy to możliwe? Tak, choć biorąc pod uwagę klasę rywala, mało prawdopodobne. W pozostałych parach play off kwestia awansu pozostaje otwarta.
Po zwycięstwie w Trydencie 3:0 najlepsza klubowa drużyna świata, Trentino BetClic potrzebuje tylko jednego seta by cieszyć się awansem do turnieju finałowego w Łodzi. - Jesteśmy w doskonałej sytuacji, ale jeszcze nie awansowaliśmy i podczas rewanżu w Rzeszowie musimy o tym pamiętać, zachowując koncentrację i grając uważnie - dmucha na zimne szkoleniowiec Trentio Radostin Stojczew.
Nie ma jednak co ukrywać, że Resovia, nawet wznosząc się na wyżyny swoich siatkarskich możliwości, stanie przed piekielnie trudnym, niebotycznym wręcz wyzwaniem. Siatkarze z Trento bowiem, stosunkiem setów 0:3 przegrali w tym sezonie tylko raz, w drugiej kolejce Serie A1. Mało prawdopodobne więc, by mając Final Four na wyciągnięcie ręki, zaprzepaścili szansę.
- Kto wie, w sporcie od czasu do czasu też zdarzają się cuda...- wierzy Krzysztof Gierczyński, który mimo kolosalnych problemów Wiki i Akhrema, cały poprzedni mecz przestał w kwadracie dla rezerwowych. Bardziej realistycznie już dodaje, że Resoviacy chcą przede wszystkim pokazać swoim fanom najlepszą siatkówkę na jaką ich stać i zdobyć kolejne cenne doświadczenie.
Na cud nie liczą natomiast podopieczni Glenna Hoaga ze słoweńskiego Ach Volley Bled. W pierwszym spotkaniu przegrali na wyjeździe z Hypo Tirol Innsbruck 1:3 i doskonale zdają sobie sprawę, że aby cieszyć się historycznym awansem do najlepszej czwórki europejskich teamów, nie mogą zagrać tak niemrawo, jak tydzień temu. - Zagraliśmy zbyt nerwowo, żeby pokazać co naprawdę potrafimy. Żeby osiągnąć sukces trzeba dobrze grać w siatkówkę a nie liczyć, że coś się uda bez wysiłku, techniki i konsekwencji - nie żałował ostrych słów swoim podopiecznym kanadyjski selekcjoner.
O tym, że Bled stać na awans do turnieju finałowego jest przekonany inny Kanadyjczyk, znany z polskich parkietów Dann Lewis.
- Dlaczego wszyscy ciągle się dziwią, że zespół ze Słowenii może zagrać w FF? Podobnie jak Macerata, Trento czy Skra Bełchatów jesteśmy w gronie najlepszych europejskich drużyn, gramy w play offach Ligi Mistrzów. Gdybyśmy nie grali dobrze, nie byłoby nas w najlepszej szóstce - mówi lekko poirytowany.
- My wierzymy w sukces, podobnie jak nasi kibice. Tak było również w Maceracie, gdy pojechaliśmy na rewanż, a z nami cztery autokary fanów. Kiedy zobaczyliśmy pomarańczowe trybuny w Maceracie, wstąpiła w nas dodatkowa energia. U siebie, przy wsparciu gorącej widowni zyskujemy jeszcze więcej.
Na pełne trybuny mogą też liczyć gracze Olympiakosu Pireus, którzy przed tygodniem ulegli Dynamu Moskwa 1:3. Ale nawet jeśli kibice przybędą tłumnie i jako to zwykle bywa, zapewnią Grekom fantastyczny doping, decydujące słowo będzie należało do Milijkovića i jego kompanów. Nie wiadomo zresztą, czy serbski atakujący wspomoże drużynę w ostatniej batalii przed Final Four. W czwartym secie pierwszego spotkania dostał przypadkowy cios w głowę od swojego rozgrywającego. Musiał opuści boisko (przy stanie 7:5), a jego drużyna przegrała pojedynek. - Nie mogę uwierzyć, że w tak głupi sposób straciliśmy najlepszego zawodnika. Czuję się z tym okropnie - bije się w pierś "winowajca” Simon Tischer.
- Teraz mamy nóż na gardle i musimy walczyć jak lwy, by wygrać 3:0. Będzie trudno, ale taki wynik jest możliwy - przekonuje trener Olympiakosu Ioannis Kalmazidis deklarując otwarcie, iż wolałby uniknąć "złotego seta”.
Pierwsze, najważniejsze dla polskich kibiców emocje już we wtorek 9 marca, kiedy do hali na Podpromiu zawita najlepsza klubowa drużyna świata Trentino BetClic, z Łukaszem Żygadło w składzie. Początek meczu - 18.00. Pozostałe pojedynki zostaną rozegrane w środę.