Złote lata w czasach czerwonej siły
Zwycięstwo Solidarności było klęską komunizmu w Polsce. Jeśli jednak o zwycięstwa naszych siatkarzy chodzi, to właśnie PRL były złotym okresem w historii polskiego volleya.
Jak wyglądały te czasy i jak się zmieniły? Czy rok 89’ był dla dyscypliny przełomowy? Nad tym zastanawiamy się razem z jednym z najwybitniejszych polskich zawodników Stanisławem Gościniakiem i prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej Mirosławem Przedpełskim.- Rewolucji nie było – to pierwszy wniosek prezesa Związku. Jego zdaniem sport nie ma aż takiego przełożenia na politykę. – Sport nigdy nie interesował się polityką – wtóruje mu Stanisław Gościniak - obecnie trener kadry juniorów. – Tu trzeba być dobrym, a nie złotoustym – stwierdza. Niestety, polityka dopóki będzie wpływać na gospodarkę, dopóty będzie interesować kluby sportowe, bo te do życia potrzebują sponsorów. Patrz: kryzys i upadające kluby. Patrz: Sosnowiec, któremu żeby grać z najlepszymi zabrakło budżetu. Niemniej, 1989 dla siatkówki przełomowy nie był.
Ale jedną kwestię zmienił diametralnie. – Przede wszystkim ludzie mogli jeździć za swoimi drużynami. Teraz są rozpoznawani na całym świecie jako najlepsi siatkarscy kibice. Chyba nie ma drugiej nacji, która tak podróżuje za zespołem – zauważa prezes PZPS.
Jednak najbardziej przełomowe były poszczególne sukcesy. Te największe przyszły właśnie w czasach PRL. 1974 – mistrzostwo świata w Meksyku. 1976 – złoto olimpijskie w Montrealu. – Takiej siatkówki jak my nie grał nikt – wspomina te czasy Gościniak. – Nasza taktyka była nieczytelna dla rywali. To właśnie polska szkoła była wzorcem dla innych.
- Te sukcesy, które odnosimy współcześnie wcale nie są mniejsze. Teraz zdobyć wicemistrzostwo świata to jest olbrzymi sukces – ripostuje Przedpełski. – W latach siedemdziesiątych generalnie w siatkówkę grało mało krajów. Głównie tzw. „kraje demoludu” (państwa byłego związku socjalistycznego – red.). Choć dyscyplina narodziła się w Stanach Zjednoczonych (Holyoke, Massachusetts – red.) to dopiero Polacy, m.in. Stanisław Gościniak tworzyli tam podstawy siatkarską szkołę. Nie grano we Włoszech, w Holandii nikt nie wiedział o co chodzi. Dopiero potem te drużyny zaczęły się rozwijać. W tej chwili federacja liczy 219 krajów. To więcej niż Organizacja Narodów Zjednoczonych. Więcej niż FIFA – zauważ prezes Przedpełski.
I nie myli się – pierwsza z organizacji liczy sobie 169 członków. Związek futbolowy – 206. A przecież to Polska jest jednym z 13 krajów założycielskich FIVB.
A nasi trenerzy – m.in. wspomniany Gościniak – tworzyli fundamenty tej dyscypliny. Także we Włoszech. Gdyby więc sięgnąć do korzeni być może należałoby zmienić termin „włoska myśl szkoleniowa”. – Po sukcesach na IO i MŚ wielu chłopaków grało we Włoszech. Po zakończeniu kariery zaczęli tam trenować. Uczyli Włochów grać i jednocześnie podglądali jak funkcjonują kluby. Potem przenieśli to na grunt polski – tłumaczy trener.
Czyli my wiedzieliśmy jak zdobywać złoto, oni – jak żyłą złota profesjonalnie zarządzać. Część siatkarzy wróciła do kraju. I tak również nad Wisłą zaczęło się tworzyć zawodowstwo. Ligę mieliśmy już znacznie wcześniej – od 1953 r. Jednak terminy „status”, „organizacja”, „finansowanie” były do tej pory nieznane. – Wszystko uległo kolosalnej zmianie. Ale modernizacja nastąpiła bardzo szybko – ocenia Gościniak.
Profesjonalizmu nie brakowało jednak jeśli chodzi o poziom gry. – W latach 50 – 60 na polskie szkolenia przyjeżdżali amerykańscy trenerzy. Reprezentacja Brazylii czy Japonii to były drużyny klubowe. W krajach kapitalistycznych trenowali zupełnie amatorsko, po 2 razy w tygodniu. My – w bloku socjalistycznym – po 2 – 3 razy dziennie – wspomina Gościniak.
Siatkarze byli na etatach. Zarabiali pieniądze.
Te jednak w latach 80’ – czasach włoskiej prosperity – największe były właśnie na Półwyspie Apenińskim. – To były zupełnie inne poziomy zarobków. U nas płaca była bardzo niska. To nie to co teraz. Zwłaszcza po zdobyciu wicemistrzostwa świata. Teraz to zawód tych ludzi. Zupełnie inna „zabawa” – stwierdza szef PZPS.
Prawdziwą zabawą był dla Gościniaka pobyt w USA. Po 1974 roku wyjeżdżał za ocean na wakacje. Tam też próbowano stworzyć profesjonalne rozgrywki.
– Amerykanie – jak to oni – zawsze muszą coś wymyślić. W drużynie było 4. mężczyzn i 2. kobiety. Panie odpowiadały głównie za przyjęcie i odbiór. Stały cały czas z tyłu. Rozgrywający – razem z nimi. Z przodu atak i przyjęcie. Miała być to inna wersja siatkówki. Jakaś atrakcja. Grało ze sobą raptem cztery–pięć zespołów z różnych miast. Mecze miały charakter bardziej pokazowy. Ale pomysł się nie przyjął. Teraz wszyscy ubolewają, że w swojej ojczyźnie siatkówka nie ma nawet zawodowej ligi.
Ale ma olimpijskie złoto. I to najlepiej potwierdza, że współcześnie trudno mówić o jakiejś specyficznej myśli szkoleniowej. Lektury, kursy, szkolenia – ogólnoświatowa wymiana informacji ujednolica metody trenerów. Czy w tych nowych czasach wyrównanych możliwości biało–czerwoni wreszcie wybiją się na sam szczyt? Zostawią wszystkich w tyle, choćby na chwilę – by stanąć na najwyższym stopniu podium? - Robimy wszystko co tylko możliwe. Mamy sponsora i podpisana umowę z telewizją. Wszystko leży w rękach i głowach zawodników i zawodniczek. Oni na pewno wierzą w sukces. A ja wierzę, że jeszcze za mojej kadencji one przyjdą – wyznaje prezes Związku. Oby prezes miał rację. Tego życzymy w dniu… urodzin. I przez następne 364 dni w roku też. Powrót do listy