Żygadło: miałbym twardy orzech do zgryzienia
- Bez udziału Skry, bez dopingu, bez świętowania sukces w Lidze Mistrzów - czyjkolwiek by nie był - nie smakowałby tak samo - stwierdził rozgrywający Trentino Volley Łukasz Żygadło.
Sobota, 18.30. O tej porze powinien zacząć się drugi półfinał turnieju Final Four w Łodzi. 13,5 tysiąca zawiedzionych, ale wyrozumiałych kibiców nie było na hali. Przyjezdni porobili kilka zdjęć imponującej, choć tego dnia smutnej i pustej Atlas Areny i poszli zwiedzać miasto. Tłoczno i gwarno było za to w hotelu, gdzie spali zawodnicy. Nie wszyscy - Skra Bełchatów pojechała do domu zaraz po ogłoszeniu decyzji. Spakowana była znacznie wcześniej - niebawem po nadejściu wieści o tragedii. Z rozgadanego tłumu ponadprzeciętnie wysokich hotelowych gości Łukasz Żygadło był najbardziej rozchwytywany.
- Teraz czuję największy przypływ energii - mówił zawodnik Trentino Volley. - Przygotowaliśmy się mocno na ten turniej. Punkt kulminacyjny miał nastąpić o 18.30. Bardzo dobrze spałem. W piątkowy wieczór byłem bardzo naładowany energią. Wytłumaczyłem sobie, że muszę ją trzymać na półfinał. Teraz kiedy rozmawiamy serce mocniej mi bije. Dlatego tym bardziej przykro, że ta straszna tragedia stała się w tym akurat dniu.
Szok był pierwszą reakcją siatkarza. Potem przyszła myśl - turniej się nie odbędzie. Choć Włosi do końca mieli nadzieję, że zagrają. - Wszyscy do końca nie wierzyli, że impreza będzie odwołana. Myśleli, że może bez całej oprawy, ale się odbędzie. Ja jestem Polakiem i dla mnie to wielka tragedia. Nie powinienem grać, ale też nie mógłbym zrezygnować. W tym momencie - po kontuzji Raphaela - jestem jedynym rozgrywającym. Gdyby więc turniej się odbył, miałbym twardy orzech do zgryzienia.
Żygadło łamać zębów nie musiał, bo ostatecznie - po sporym zamieszaniu i wielokrotnej zmianie stanowisk - anulowano rozgrywki. Prawdziwie twardą skorupę muszą za to rozłupać teraz organizatorzy. We wszystkich ligach ruszają play-offy. Więcej - w połowie maja Włosi zaczynają kwalifikacje do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Dogodnego terminu jak na razie nie znaleziono. A być może turniej będzie rozgrywany korespondencyjnie. Nie satysfakcjonuje to ani kibiców, ani części zawodników, z Żygadłą włącznie.
- Sztab Skry zasłużył sobie na to, żeby zrobić ten turniej. Żeby mógł odbyć się w innym terminie i żeby zorganizowali go tak, jak to powinno być zrobione. Na koniec dnia widzę, że decyzja była słuszna. Do Polski przyjeżdża się po to, żeby poczuć atmosferę polskich kibiców i polskich hal. Bez niej byłoby dziwnie. Wygrywać i nie świętować, to są rzeczy sprzeczne. Ktokolwiek by zwyciężył, ten sukces nie smakowałoby tak samo. Też dlatego, że chcemy zagrać wszyscy i wspólnie walczyć o wygranie Ligi Mistrzów - deklarował Żygadło.
Gdziekolwiek i kiedykolwiek odbędą się mecze Trentino na pewno zmierzy się z Bledem. Słoweńcy już raz dali się Włochom we znaki. Choć nie tym z Trydentu, a z Maceraty. Niespodziewanie wyeliminowanej w pierwszej fazie play-off. - Przygotowywaliśmy się na najważniejszych zawodników, a weszli zmiennicy - zagrali bardzo dobrze i wygrali mecz - wyjaśniał Sebastian Świderski. On i Lube Banca powinni być w Final Four - oceniał Żygadło. Dowód to solidarności i sympatii albo… instynktu stratega. W końcu z kolegami z Serie A1 Trentino grałoby się łatwiej. Włosi znają się jak łyse konie. Konia czarnego klubowi mistrzowie świata nieco się obawiają. - Bled ma zawodników, o których nie można powiedzieć, kto jest pierwszy a kto drugi. Wszyscy mieli równy udział w tym sukcesie, czyli awansie do finału. Największym problemem dla nas było rozpisanie poszczególnych graczy, bo musieliśmy się przygotować do całej dwunastki. Nie byliśmy pewni, kto wystąpi w danym spotkaniu. Ale tak naprawdę jesteśmy drużyną, która chcąc wygrywać musi być skoncentrowana na własnej grze. Pamiętać o swoich założeniach taktycznych. Jeśli zagramy z nimi, tak jak tego chcemy powinniśmy awansować.