Łukasz Wiśniewski o kontuzji: Zamierzam wrócić silniejszym
Łukasz Wiśniewski doznał kontuzji 6 grudnia, w meczu Jastrzębskiego Węgla i Cerradem Eneą Czarnymi Radom. Środkowy jastrzębskiego zespołu wkrótce zabieg chirurgiczny, a później czeka go rehabilitacja. W tym sezonie już nie zagra.
PLUSLIGA.PL: 29 grudnia w Koninie czeka Cię zabieg chirurgiczny związany z rekonstrukcją zerwanego więzadła krzyżowego przedniego. Jak samopoczucie?
Łukasz Wiśniewski, środkowy Jastrzębskiego Węgla: Jest już lepsze. Początek był bardzo ciężki, kiedy uświadomiłem sobie, że ten sezon się dla mnie skończył. 16 grudnia byłem w „Guardian Clinic” w Koninie u dr. Macieja Karaczuna, a wcześniej jeszcze u dr Krzysztofa Ficka w Bieruniu. Obie wizyty potwierdziły diagnozy. Tak więc po ustaleniach z lekarzem wyznaczono mi termin operacji na 29 grudnia.
Od pechowego zdarzenia minęło już ponad dwa tygodnie. Tego typu uraz nie wymaga natychmiastowej operacji czy można z tym czekać?
Nie jestem specjalistą, więc mogę jedynie powtórzyć to, co usłyszałem od lekarzy. Wiem, że operuje się na świeżo, do 48 godzin po wystąpieniu urazu. Jeśli nie, to wtedy trzeba odczekać kilka bądź kilkanaście dni. Chodzi o to, aby zmalał obrzęk i stan zapalny w kolanie. Zakres ruchu też musi być odpowiedni, żeby uniknąć wszelkich powikłań w trakcie rehabilitacji. Wiem również, że tydzień dłużej czy szybciej w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o termin powrotu na boisko.
Dla postronnego widza zaskakujące jest to, że mimo tak poważnego urazu możesz normalnie się poruszać i nie potrzebujesz kul. Zaraz po zdarzeniu zszedłeś z boiska o własnych siłach. Jak to tłumaczyć?
Też byłem bardzo zdziwiony. Chwilę po zdarzeniu, na boisku jeszcze zgiąłem i wyprostowałem nogę, nie czując przy tym kompletnie żadnego bólu czy dyskomfortu, chciałem kontynuować grę. Po zderzeniu z Jankiem Hadravą poczułem jednak, jak kolano mi uciekło, dlatego nie chciałem ryzykować. Do dzisiaj nie odczuwam bólu, ani nie mam obrzęku, stąd może to wyglądać, jak gdyby nic mi nie było.
To najpoważniejsza kontuzja w twojej dotychczasowej karierze?
W wieku 17 lat miałem podobną. Dzień przed rozpoczęciem młodzieżowych mistrzostw Europy w Austrii na treningu po jednym z ataków wylądowałem na lewą nogę i doznałem podobnego urazu.
Pamiętam, że w finale tych mistrzostw przegraliśmy z Francją, którą dowodzili „Totti” [Benjamin Toniutti – przyp. red.] i Earvin N'Gapeth. Wtedy, pod koniec drugiej klasy liceum w Spale, przeszedłem zabieg i po około dziewięciu miesiącach wróciłem do grania.
Pomimo trudnej sytuacji od momentu diagnozy zachowujesz optymizm. Mówiłeś, że „zamierzasz wrócić z większą siłą”. Lata doświadczeń w sporcie tak cię zahartowały?
Po pierwsze, przed urazem nie zamierzałem kończyć mojej przygody z siatkówką, a teraz tym bardziej chcę ją kontynuować. Odpowiadając na poprzednie pytanie mówiłem, że już przez podobną sytuację przechodziłem. Dlatego wiem, co mnie czeka. Jestem jednak starszy, mam znacznie więcej doświadczenia, a co najważniejsze, rodzinę przy sobie, która wiem, że będzie mnie mocno wspierać. Dodatkowo dzisiaj medycyna oraz sama rehabilitacja różni się znacznie od tej sprzed 16 lat. Mam więc zamiar bardzo solidnie przepracować cały okres rehabilitacji, żeby wrócić silniejszym.
Cztery tytuły mistrza Polski, cztery Puchary Polski, trzy Superpuchary, wiele nagród indywidualnych. Przez te 14 lat w PlusLidze trochę się tego uzbierało. Co smakowało najlepiej i o czym ewentualnie jeszcze marzysz pod względem sportowym?
Każdy sukces miał inny wyjątkowy smak. Pamiętam doskonale mój pierwszy Puchar Polski wygrany z ZAKSĄ za czasów trenera Daniela Castellaniego. Później przyszły pierwsze tytuły mistrza Polski w ZAKSIE z „Fefe” De Giorgim. Był też w kolekcji Puchar Challenge wywalczony z AZS Częstochowa. Tak jak mówiłem, każde trofeum ma swój wyjątkowy smak, swoją historię i drogę, jaką trzeba było pokonać.
Mimo, że w tym sezonie nie pomogę już chłopakom na boisku, to mocno wierzę, że mogą walczyć o wszystko. Będę ich na pewno wspierał z trybun. A o czym jeszcze marzę? Żeby wrócić do zdrowia i móc znowu poczuć te emocje walki o najwyższe trofea.
Wywodzisz się z Włodawy w Lubelskiem. To region o całkiem sporych tradycjach siatkarskich, który od dwóch sezonów znów gości na parkietach PlusLigi. Lubelszczyzna potrzebuje siatkówki na najwyższym ligowym poziomie, co widać po frekwencji na meczach LUK-u.
Lubelskie - jeśli chodzi o siatkówkę - kojarzy się wszystkim ze Świdnikiem. Z kolei, ja pierwsze kroki w siatkówce stawiałem w Białej Podlaskiej u trenera Macieja Sobieraja. Bardzo się cieszę, że mamy w PlusLidze drużynę z Lublina i mogłem zagrać w rodzinnych stronach. Poza ligowymi zmaganiami wygraliśmy w Lublinie dwa razy z rzędu Superpuchar Polski. Zatem bardzo dobrze mi się tam wraca. Liczę na to, że Lublin na dobre zadomowi się w lidze, a drużyny ze Świdnika czy Chełma wezmą z niego przykład.
Na koniec pytanie o reprezentację Polski. Masz na koncie blisko 50 występów w barwach narodowych, wywalczone medale Ligi Światowej i Pucharu Świata. Widząc to, jak rozwinęła się polska siatkówka na poziomie reprezentacyjnym i jakie notuje wyniki, jesteś spokojny o jej przyszłość?
Występów - to raczej dużo powiedziane. Byłem w reprezentacji przez chwilę z trenerem Castellanim, później z Andreą Anastasim i „Fefe” De Giorgim. Nie byłem wystarczająco dobry, aby wtedy móc rywalizować z Piotrkiem Nowakowskim czy Marcinem Możdżonkiem. Ale i tak byłem szczęśliwy, że mogłem być choćby rezerwowym. Było to dla mnie zawsze duże wyróżnienie. Co do przyszłości naszej kadry, to mam takie samo zdanie, jak znaczna część kibiców: myślę, że mamy najsilniejszą kadrę na świecie. Trener Nikola Grbić będzie miał sporo trudnych decyzji i to na każdej pozycji.
Powrót do listyUważam, że z powodzeniem moglibyśmy zgłosić do rozgrywek co najmniej trzy drużyny i wszystkie byłyby bardzo silne. W związku z tym, jestem spokojny o przyszłość siatkówki w naszym kraju.