Nikola Meljanac: w Korei straciłem pewność siebie, w PlusLidze czuję się doskonale
24-letni serbski atakujący pojawił się w tym sezonie w PlusLidze i niemal od razu wzbudził spore zainteresowanie. Na półmetku sezonu zasadniczego jest drugi w rankingu najlepiej punktujących atakiem i piąty wśród najlepiej punktujących graczy całej ligi. Nam opowiada o swoich początkach w Serbii, katuszach w Korei i nowej reklamie, która być może trafi na koszulki Enei Czarnych Radom. Poznajmy lepiej Nikolę Meljanaca.
PLUSLIGA.PL: Z tego co udało mi się ustalić, wcale nie musiałeś być siatkarzem, prawda?
NIKOLA MELJANAC: Pochodzę z małego miasta, właściwie wioski, położonej niedaleko rumuńskiej granicy. Zacząłem grać w siatkówkę, bo poprosił mnie o to kumpel, który uznał że jestem wysoki i mogę się przydać w jego drużynie. Wówczas już trenowałem koszykówkę, która w Serbii jest dużo bardziej popularna niż siatkówka. Przyznaję, że nie byłem przekonany, czy jest sens w ogóle iść na siatkarski trening, ale chciałem być fair wobec kolegi. Poszedłem na pierwszy, trzeci, kolejny i tak już zostałem. Przez trzy, może cztery miesiące trenowałem obie te dyscypliny jednocześnie aż przyszedł moment, gdy musiałem wybrać. Wszyscy wkoło mnie doradzali kosza, który w mojej ojczyźnie daje większą szansę na przyszłość. Ale gdy wszyscy nalegali, zrobiłem inaczej. Chyba także wynikało to z mojej przekory. Postawiłem na siatkówkę. Dziś niczego nie żałuję. Może nie licząc sytuacji, gdy muszę rano trenować, bo delikatnie mówiąc, nie jestem typem lubiącym wczesne wstawanie.
PLUSLIGA.PL: A propos. Ponoć w tym sezonie zdarzyło ci się spóźnić na treningi i do klubowej kasy spłynęło z twojego konta trochę regulaminowych kar?
Przyznaję, mieliśmy na początku jakieś małe nieporozumienia w związku z czasem, kilka razy się pomyliłem, w każdym razie spadło to na mnie i trochę się tego uzbierało. Żartowałem nawet, że być może „Meljanac” powinien się pojawić gdzieś na klubowych koszulkach, jako jeden ze sponsorów klubu. Może na rękawku?
PLUSLIGA.PL: Wracając jeszcze do twoich początków. Jak trafiłeś do Belgradu?
W pewnym momencie ktoś dostrzegł mój potencjał i dostałem telefon z klubu Vojevodina Nowy Sad i Crvenej Zvezdy – oba były mną zainteresowane. Miałem wtedy piętnaście lat i postawiłem na Crvenę. Dla chłopaka z prowincji gra w tym klubie to było wielkie wyróżnienie i zaszczyt. Od 15 do 21 roku roku życia byłem sam w Belgradzie, mama przyjeżdżała co dwa tygodnie i starała się mi jakoś pomóc. Nie było łatwo, bo chodziłem do zwyczajnego liceum, musiałem sobie radzić z nauką i trenowaniem w juniorach oraz dorosłej drużynie. Grałem w Crvenej jako środkowy bloku, aż do 21 urodzin.
PLUSLIGA.PL: Czyli jesteś atakującym dopiero od trzech lat?
Tak, to mój czwarty sezon na ataku, ale w pierwszym byłem tylko rezerwowym. Wcześniej uznawano, że najlepiej nadaję się na środek. Marzyłem jednak, by kiedyś zagrać jak mój idol z dzieciństwa – Ivan Milijković. Musiałem na to trochę poczekać. W drużynach juniorskich Crvenej Zvezdy grałem jako atakujący, w seniorach na środku. Gdy zostałem MVP rozgrywek młodzieżowych, pozwolono mi także zmienić pozycję w dorosłej drużynie. Do dziś gram z numerem 14, jak mój idol.
PLUSLIGA.PL: Czyli teraz w Radomiu, gdyby coś się działo, mają środkowego w rezerwie?
Nie podpowiadaj takich pomysłów! Zmiana pozycji to była najlepsza decyzja w życiu, jestem z niej bardzo zadowolony. Część trenerów wprawdzie przestrzegało, że to może być kiepski pomysł, bo na środku się wyróżniałem, a w ataku mogło mi nie pójść. Na szczęście chyba nie jest tak źle, pokazałem już, że potrafię grać na nowej pozycji.
PLUSLIGA.PL: Skąd pomysł na transfer do ligi koreańskiej?
Namówili mnie starsi koledzy z boiska, którzy kiedyś grali w Korei czy w Japonii. Mówili: idealnie będziesz pasować do tamtych lig, silny, wysoko skaczący, efektowny. Więc uwierzyłem, że to będzie moje miejsce. Za pierwszym razem nie dostałem się z draftu, byłem blisko, zostałem oceniony na ósmym czy dziewiątym miejscu, a brano siedmiu graczy. Za drugim razem dostałem się z numerem trzy. Ale był to nietypowy draft, bo panowała pandemia i tylko wysyłaliśmy materiały wideo z próbkami umiejętności. A zwykle działo się to w taki sposób, że gdzieś w Europie spotykała się grupa chętnych zawodników, trenowała i prezentowała się przez dziesięć dni. Byli wśród nich tylko i wyłącznie atakujący bądź ofensywni skrzydłowi, innych Koreańczycy nie chcą zatrudniać. Brani byli do pomocy lokalni rozgrywający i trwało oglądanie umiejętności poszczególnych graczy. Tyle tylko, że oglądającymi siatkarzy byli nie fachowcy, a jacyś dyrektorzy, sponsorzy i wiele innych osób, z których nikt pewnie nigdy nie grał zawodowo w siatkówkę. Więc te oceny wcale nie musiały okazać się merytoryczne. Gdy ich jednak zapytałeś to przekonywali, że koreańska liga jest najmocniejsza na świecie, a oni są ekspertami. Być może już wtedy powinno mi to dać do myślenia.
PLUSLIGA.PL: Brzmi to tak, jak byś był niezadowolony z czasu spędzonego w Korei?
Przed wyjazdem słyszałem od kolegów, że to będzie wyzwanie, może być naprawdę ciężko. Na miejscu okazało się, że nie koloryzowali. Niestety, nie mam dobrych wspomnień z tego okresu. Teraz już wiem, po kilku rozmowach z innymi zagranicznymi zawodnikami występującymi w Korei, że nie tylko ja nie byłem zadowolony.
PLUSLIGA.PL: Dlaczego?
Już w trakcie pierwszego tygodnia pobytu z nową drużyną usłyszałem, że moja dyspozycja nie jest wystarczająco dobra. Nie był zadowolony każdy z sześciu trenerów.
PLUSLIGA.PL: Ilu?
Tak, zespół miał sześciu równorzędnych szkoleniowców, w jednym czasie. Trudno w to uwierzyć, ale oni wszyscy byli obecni w trakcie zajęć i zawsze zgłaszali mnóstwo uwag. W każdym zespole ligi koreańskiej jest po 25 graczy i po sześciu szkoleniowców. Niech się nikt nie obrazi, ale większość z nich prezentuje poziom drugiej ligi w mojej Serbii. Okazało się także, że byłem tam inaczej traktowany, więcej się ode mnie wymagało, wcale nie z powodów finansowych. Tylko libero zarabiał mniej ode mnie! Każdy pozostały w drużynie miał wyższy kontrakt, co było dla mnie szokiem, widząc ich umiejętności.
PLUSLIGA.PL: Ale i tak zarabiałeś bardzo dobrze, w porównaniu do europejskich standardów. Więc pewnie sama kasa to nie był kluczowy problem?
Nie, problemem była kompletna samotność i ciągłe pretensje. Nikt z tych 24 pozostałych graczy, ani z sześciu trenerów, nie mówił po angielsku. Nie chodzi o to, że nie potrafili, ale o to, że oni nawet nie próbowali ze mną się porozumieć. Miałem do pomocy tłumacza, który był tam moją matką, ojcem, trenerem, wszystkim. Jak miał zły humor, nie mogłem nic zrobić.
PLUSLIGA.PL: To wszystko brzmi szokująco, do tej pory nie czytałem zbyt wielu narzekań czy też krytycznych słów na temat kierunku azjatyckiego w siatkówce.
Bo oferowane pieniądze są naprawdę dobre, a pewnie dla starszych graczy, już rozwiniętych i chcących zarobić, takie niedogodności jak wspomniałem, mogą mieć drugorzędne znaczenie. To nie jest żadna tajemnica, takie informacje są ogólnie dostępne – zagraniczni gracze dostają w Korei w pierwszym roku 400 tysięcy dolarów, w drugim tyle samo, w trzecim jest to już 600 tysięcy. A potem muszą wyjechać chociaż na rok i dopiero znowu mogą się starać, by wrócić. A tymczasem rozgrywający z Korei może zarobić nawet milion dolarów za sezon. Gdy to opowiadałem innym siatkarzom w Europie, nie chcieli uwierzyć. Ale tak to wygląda w Korei, przynajmniej w tej, którą poznałem.
PLUSLIGA.PL: Pytałeś innych o swoje odczucia z Korei?
Tak, część mówiła dokładnie to, co ja. Miałem możliwość pogadać na co dzień tylko z tłumaczem, więc czułem się z tym bardzo niekomfortowo, jak na bezludnej wyspie. Poza tym trening w moim zespole był naprawdę wyczerpujący, czasem trwał w sumie po sześć, siedem godzin dziennie. Jestem silny, lubię siłownię, ale tam była codziennie i zawsze na maksa. Oczekiwali ode mnie, że zawszę będę gotowy na sto procent, bez względu na wszystko inne. Po kilku miesiącach miałem dość siłowni, znienawidziłem ją. Na dodatek, w czasie treningu moich sześciu wspaniałych trenerów zwracało uwagę nawet na to, w jaki sposób biegam w trakcie rozgrzewki. Biegam! Wołali, otaczali mnie w sześciu i zaczynali krytykować sposób układania stóp podczas biegania. Tak samo było z elementami typowo siatkarskimi – uderzyłem ponad blokiem, zdobyłem punkt, a oni wołali, by zwrócić uwagę na błędnie poprowadzoną rękę w ataku. Krzyczeli, domagali się zmian. I tak każdego dnia. Nie mielibyście tego w końcu dość?
PLUSLIGA.PL: Może wystarczyło wejść na konto i odświeżyć stan rachunku, pomyśleć że to tylko ciężka praca, ale dobrze płatna?
Część osób tak mnie pocieszało, mówiło żeby się nie przejmować i zagryźć zęby. Ale ja nie potrafiłem, po pół roku kontrakt został zerwany. Niemal od pierwszego tygodnia ciągle słyszałem: jeśli nie będziesz spisywał się lepiej, wyrzucimy cię.
PLUSLIGA.PL: A mogli?
Kontrakty w Korei są inne niż w Europie. Kluby mają możliwość ich rozwiązania i wzięcia kolejnego gościa z draftu, który się wcześniej nie zakwalifikował. Generalnie skończyło się nieprzyjemnie, ale nie chcę do tego wracać. Szkoda, że uznano nas, obcokrajowców, za ludzi z wielkimi mięśniami, ale bez własnego rozumu.
PLUSLIGA.PL: Ostro.
Znam jednak dwóch zagranicznych siatkarzy, którym się w Korei bardzo podobało. Obaj grali w ekipie sponsorowanej przez koreańskie linie lotnicze. W tej drużynie pracowali także trenerzy z zagranicy, więc można było normalnie funkcjonować i się porozumieć. Jedno co chcę podkreślić: kibice w Korei są świetni, kochają bardzo siatkówkę i wspierają swoje drużyny. O reszcie chcę zapomnieć.
PLUSLIGA.PL: Jako młody zawodnik mógł pan przeżyć załamanie po takiej „przygodzie”?
Gdy zdobyłem w meczu 30-40 punktów, przy niezłej skuteczności, ale jako zespół przegraliśmy 1:3, to tylko ja byłem wzywany do prezesa na dywanik i to na mnie krzyczano. Nie na resztę tych amatorskich graczy, tylko na mnie! Zostałem graczem miesiąca, a kilka dni później zerwano ze mną kontrakt. Było ciężko, ale na szczęście szybko trafiłem do Fenerbahce Stambuł. Pięć razy mocniejsza liga i szansa poznania takich graczy, jak Marouf czy Alexandre Ferreira. Tego ostatniego zapytałem o Koreę, bo też tam grał. Ferreira słuchał moich opowieści, nikt z pozostałych chłopaków z drużyny nie chciał w nie uwierzyć, a on tylko napił się łyka kawy, uśmiechnął i dodał: to wszystko prawda. Co najgorsze, w pewnym momencie faktycznie uwierzyłem, że to ze mną jest coś nie tak, zatraciłem pewność siebie. W Turcji potrzebowałem miesiąca, może dwóch, by się jakoś odbudować. Doszedłem do siebie na play-off i grałem dobrze.
PLUSLIGA.PL: Skąd pomysł na transfer do Radomia?
Wróciłem do sił w Fenerbahce, poczułem się lepiej i byłem gotowy na nowe wyzwania, bo klub chciał już wcześniej podpisać Drażena Luburicia, jeśli znajdą na niego pieniądze. Znaleźli. Porozmawiałem z agentem, żeby szukać czegoś innego, ale już nie tak egzotycznego jak Korea. Mam potencjał, chciałbym móc go rozwijać. Chciałem dobrej ligi, nauczenia się czegoś. PlusLiga to najlepsza lub druga najlepsza liga na świecie, więc nie mogło być lepszego miejsca, żeby się uczyć i sprawdzić. Zdawałem sobie sprawę, że Enea Czarni to nie będzie zespół walczący o medale, ale nie chciałem rezygnować z takiej okazji.
PLUSLIGA.PL: To był dobry wybór?
Bez wątpienia to najwyższy poziom, na jakim do tej pory grałem. Przychodząc do Polski miałem takie małe wątpliwości, czy będę w stanie tutaj dobrze się prezentować, czy podołam, jak to się wszystko potoczy. Teraz, po pół roku już wiem, że jestem w stanie rywalizować w tej lidze. Moim celem jest pomóc drużynie w utrzymaniu i znaleźć się w gronie pięciu, a może nawet trzech najlepiej punktujących graczy w całym sezonie. Na razie nie idzie mi źle, ale najważniejsze jest zostanie klubu w lidze.
PLUSLIGA.PL: Gdy wygraliście wreszcie – po dwóch latach oczekiwania – w swojej domowej hali, zamiast cieszyć się z kolegami, pobiegłeś do klubu kibica. Dlaczego?
To były emocje, które mnie poniosły. Chciałem się odwdzięczyć ludziom, którzy kibicują nam od wielu lat, nawet wtedy gdy przegrywamy. Czekali dwa lata na jedną wygraną w Radomiu, a jednak nadal przychodzili i wspierali nas z trybun. Czasem nas krytykują, ale zawsze są przy drużynie. Pobiegłem im podziękować, pokazać, ile dla mnie znaczy ich doping.
PLUSLIGA.PL: Co pomyślałeś, gdy wygraliście z Barkomem?
Nie wiem, czy powinienem, ale pomyślałem: nareszcie, klątwa została zdjęta! Odetchnąłem głęboko i pobiegłem do kibiców.
PLUSLIGA.PL: Klątwa?
Na każdy mecz w naszej hali wychodziło się z dodatkowym ciśnieniem, presją. Nikt nie chce ciągle przegrywać, a dodatkowo jeśli jeszcze nigdy w tej hali się nie wygrało, robi ci się dziwnie. Chciałbym żeby tej presji nie było, ale jednak się pojawiała i na pewno nam nie pomagała. Mamy wielu młodych graczy, sporo z nas nigdy wcześniej nie grała w tak mocnej lidze, no i mieliśmy młodego trenera – wszystko to w najlepszej lidze świata. I z boku presja przegrywania od dłuższego czasu i chęć jej przełamania. Do tego wyjątkowo trudny kalendarz, gdy zaczynaliśmy sezon niemal z samymi mocnymi drużynami. Parę razy byliśmy blisko, jak w pierwszym secie w Lubinie, czy z Gdańskiem, ale jednak przegrywaliśmy. Mam nadzieję, że teraz się wreszcie przełamiemy.
PLUSLIGA.PL: Czarni zostaną w PlusLidze, utrzymają się?
Gdybym w to nie wierzył, to nie wychodziłbym w ogóle na boisko, uciekłbym z Radomia. Gdy okręt tonie kapitan powinie zostać do końca. Oczywiście nie jestem kapitanem okrętu, ale jednym z liderów drużyny i będę walczył do ostatniej piłki. To mój zespół, moi koledzy, wierzę że uda nam się grać lepiej.
PLUSLIGA.PL: Z PlusLigą było i jest związanych kilku wspaniałych graczy z Serbii, jak Aleksandar Atanasijević, Srećko Lisinac czy Urosz Kovacević.
Srećko to mój przyjaciel, można powiedzieć, że starszy brat. Moim zdaniem to jedna z najwspanialszych duszy, która kiedykolwiek trafiła się w siatkówce. Wspaniały człowiek!
PLUSLIGA.PL: Ale takiego gracza z Serbii, tak ekspresyjnego, chyba jeszcze w PlusLidze nie mieliśmy, no może Urosz? Lubisz robić show?
To, co czasem dzieje się ze mną w trakcie meczów nie jest na pewno żadnym show, czymś co chcę pokazać, czy reżyseruję. Taki po prostu jestem. Pewne sytuacje są dla mnie naturalne.
PLUSLIGA.PL: Część siatkarskich ekspertów uważa jednak, że twoje emocje czasem mogą nieść, a innym razem wręcz ci przeszkadzać.
Wiem, o czym oni mówią. To nie pierwszy raz, gdy spotykam się z takimi opiniami. Od dziecka już tak mam, że przyciągam uwagę. Widziałem w ludzkich spojrzeniach, kto lubi mój styl, a kto ocenia, że jestem jakimś „pajacem”. Nigdy się tym nie przejmowałem. Moje emocje są dwojakie: mogą stać się potężną bronią przeciwko rywalom, ale równie dobrze obrócić się przeciwko mnie, gdy nie zdołam ich skontrolować. Jestem już tego świadomy. Chyba potrzebowałem dojrzeć poza boiskiem, bo od kilku lat te emocje trzymam bardziej w ryzach. Ale nie mam zamiaru się z nich wyłączać, bo to część mnie, prawdziwy ja. Muszę się tylko uczyć jak najlepiej je kontrolować, by mnie nie spalały. Im jestem starszy tym lepiej sobie z nimi radzę.
PLUSLIGA.PL: Cieszynki po udanych zagraniach to codzienność w piłce nożnej, ale w siatkówce niekoniecznie. Skąd się one biorą?
Może to genetyka, bo mój ojciec był zawodowym piłkarzem. Ale wykonuję je od dawna, tak samo było gdy grałem jako nastolatek. Nie robię ich pod publiczkę, wykonywałbym nawet wtedy, gdyby w hali nie było widzów. Pomagają mi, zdejmują ze mnie presję, pozwalają się trochę zrelaksować.
PLUSLIGA.PL: Dlaczego twój podrzut do zagrywki niemal za każdym razem jest inny? Śmiejemy się, że nigdy nie wiadomo, gdzie poleci piłka.
To na pewno element nad którym muszę jeszcze sporo pracować. Serwowanie nigdy nie było moją najmocniejszą stroną. Wolę atakować niż zagrywać. Co ciekawe, mimo że grałem na środku, to mam sporo do poprawy także w bloku. Ale nadal blokuję lepiej niż serwuję...
PLUSLIGA.PL: Po ostatnich sześciu miesiącach można powiedzieć, że Polska to był dobry wybór?
Tak, wreszcie mam koło siebie kolegów z drużyny, ludzi którzy mnie wspierają i we mnie wierzą – bardzo tego potrzebowałem po tej koreańskiej przygodzie. Mam z kim porozmawiać, komuś na mnie zależy, ktoś chce pomóc. Wydaje mi się, że prezentuję się w PlusLidze nieźle. Zagrałem też słabe mecze, ale zdecydowanie więcej jest takich, w których wypadłem dobrze. Porównując PlusLigę do ligi tureckiej, to w tej drugiej mając dobry atak można już być naprawdę solidnym graczem. W Polsce jeszcze potrzeba niezłego bloku, obrony i zagrywki, więc ja z pewnością mam nad czym pracować.
PLUSLIGA.PL: To jak w końcu mamy do ciebie mówić: „Tarzan”, „Aquaman”?
Ten Tarzan ciągnie się za mną od lat. Udzieliłem wywiadu w Serbii, opowiadałem o dzieciństwie, że umiałem się wspinać na każde drzewo, a Tarzan to była moja ulubiona bajka. I od tego momentu zostałem Tarzanem, szczególnie spodobało się to w Turcji. Z kolei w Kanadzie, gdy grałem Ligę Narodów, ktoś coś zobaczył na moim Tik Toku i zostałem Aquamanem. Wolę jednak być po prostu Nikolą Meljanacem.