Jakub Jarosz: czy to będzie mój ostatni sezon w życiu? Trochę się boję, ale bardziej jestem podekscytowany nowymi wyzwaniami
Jakub Jarosz, atakujący GKS-u Katowice przekroczył granicę pięciu tysięcy punktów w PlusLidze – lepsi w tej kategorii w zawodowej lidze są od niego tylko Dawid Konarski i Mariusz Wlazły. Specjalnie dla nas opowiada o swoich początkach, wyjątkowym klanie Jaroszów, mrożących krew w żyłach wypadkach w Kędzierzynie-Koźlu i porównaniach z Bartoszem Kurkiem. Polecamy wywiad z 37-letnim atakującym GKS-u Katowice.
PLUSLIGA.PL: Ponoć mogłeś zostać pływakiem? Twoja babcia Maria – to rekordzistka i medalistka mistrzostw Polski.
JAKUB JAROSZ: Rzeczywiście, najpierw trenowałem pływanie. Gdy przeprowadzaliśmy się do Wrocławia, trafiłem do szkoły podstawowej, do której wcześniej chodziła mama. Miałem z niej blisko do dziadków, a poza tym była tam jedyna dostępna klasa sportowa, właśnie o profilu pływackim. Nie pamiętam, czy ktoś mnie w ogóle pytał o to, co chcę robić, po prostu zacząłem pływać. Trenowałem dwa razy dziennie. Ale nie do końca mi się to podobało.
PLUSLIGA.PL: Nie miałeś szans stać się tak dobrym pływakiem jak babcia?
W tamtym momencie na pewno nie, bo rozwijałem się trochę wolniej od rówieśników. Byłem wyraźnie słabszy fizycznie, więc i wyniki nie były imponujące. Miałem wprawdzie nienaganną technikę, ale zbyt mało siły. Gdybym przetrwał ten moment – później szybko urosłem, nabrałem masy mięśniowej – to może dobre wyniki by przyszły. Ale chyba brak siły to nie był jedyny problem z pływaniem. Przede wszystkim trzeba kochać, lubić to, co się robi, a w tym przypadku tak nie było. Unikałem porannych treningów, kombinowałem na prawo i lewo, czasem udawałem ból brzucha czy inne dolegliwości, żeby tylko o siódmej rano nie wskakiwać do wody. Z takim podejściem wielkich wyników się nie osiąga.
PLUSLIGA.PL: Ostatecznie z wody wyciągnął cię dziadek Zbigniew, prawda? To on namówił na siatkówkę?
Sam grał i chyba bardzo chciał, żeby tradycja rodzinna była kontynuowana. Mówił: zostaw to pływanie, zajmij się poważnym sportem. Babcia się tylko uśmiechała i prosiła, żeby przestał: niech Kuba sam wybierze, co będzie robił! Ale dziadek cały czas coś podrzucał, zachęcał do siatkówki. I w końcu wyszedłem z basenu na dobre.
PLUSLIGA.PL: Także dzięki tej decyzji jesteście wyjątkową rodziną. Dziadek Zbigniew, tata Maciej i ty – wszyscy występowaliście w reprezentacji Polski siatkarzy! Nie wiem czy jest w naszym kraju druga taka rodzina w sportach zespołowych?
To prawda, w Polsce może nie być. Z tego co ustaliłem, w USA rodzina Claytona Stanleya ma jeszcze bogatszą siatkarską historię, z dwoma złotymi medalami olimpijskimi w dorobku. Nie zmienia to wcale faktu, że nasza sytuacja to powód do wielkiej dumy. Najmocniej – jako najstarszy z nas – odczuwał ją dziadek. Stworzył nawet specjalny album-księgę na temat klanu Jaroszów. Napisał o każdym z członków rodziny, nie tylko o siatkarzach, ale sport zajmował w nim osobny, istotny rozdział. Zbierał wycinki, dokumentował, później każdy dostał swoją kopię.
PLUSLIGA.PL: Masz album do dzisiaj?
Pewnie! To nasza prywatna, intymna, rodzinna historia. Jest u nas dobrze schowany, będę chciał go przekazać synom, mam nadzieję że na długo jeszcze zostanie w naszej rodzinie. Jest co pokazywać!
PLUSLIGA.PL: A czy istnieje szansa, że czwarte pokolenie Jaroszów z rzędu może grać zawodowo w siatkówkę?
Na razie bym to traktował z dystansem – straszy syn ma dziesięć lat, młodszy siedem. Jeszcze daleka droga do tego, by przewidzieć kim będą. Kacper trenuje piłkę nożną, a Leon to, co mu umożliwia szkoła – karate. Z tym, że młodszy uwielbia siatkówkę i wie o niej bardzo dużo, jak na siedmiolatka. Zna większość graczy PlusLigi z nazwiska, a stronę ligową przegląda jak komiksy. Miał taki okres, że codziennie studiował statystyki i informacje o graczach ligowych, pewnie wiedział o nich więcej niż ja. Do dzisiaj wybiera gracza, z którym chce zrobić sobie zdjęcie po meczu. I co ciekawe, z reguły kogoś z rezerwowych, mało grających, a nie reprezentantów Polski czy innych krajów. Czasem okazywało się, że wybrani przez niego zawodnicy zaczynali później szybko przebijać się do składów swoich drużyn. Śmiałem się, że ma nosa, może zostać łowcą talentów. A poza tym oczywiście od rana do wieczora gra w domu balonem, więc kto wie – wszystko przed nim.
PLUSLIGA.PL: Chciałbyś, żeby twoje dzieci zostały zawodowymi sportowcami czy raczej nie?
Z perspektywy mojej kariery to pewnie tak. Jestem szczęśliwym zawodnikiem, można powiedzieć spełnionym. Oczywiście można było zrobić więcej, ale generalnie uważam, że miałem sporo szczęścia. Gdybym miał doradzać dzieciom to bałbym się tylko tego, że sport jest zawodem mocno niepewnym. Daje bardzo dużo satysfakcji i emocji, ale przez te cholerne kontuzje każdy twój sezon może okazać się ostatnim. Na to nie ma się wpływu. Poza tym można grać dwadzieścia lat na trochę niższym poziomie i nie być w stanie zabezpieczyć przyszłości pod względem finansowym. Tylko 5-10 procent profesjonalnych zawodników zarabia tak dobrze, że przy mądrych inwestycjach, jest w stanie ustawić się na resztę życia. Tego bym się najbardziej bał, gdyby poszli w sport – że coś nie pójdzie po ich myśli.
PLUSLIGA.PL: Masz już 37 lat, ale nadal grasz doskonale jako atakujący w PlusLidze. Na tym poziomie nie jest łatwo utrzymać formę przez tyle lat?
Obecnie największy problem to regeneracja. Odpukać, omijały mnie kontuzje, które wykluczałyby z gry na cały sezon – miałem całą masę różnych urazów, ale z reguły drobniejszych. Niestety, teraz już nie mogę być gotów na sto procent na każdym treningu. Nie mogę, bo mój organizm nie umie sobie poradzić z takim natężeniem. Gdy mnie trochę za bardzo poniesie na jednych zajęciach to na kolejnych jest kiepsko. W tym wieku trzeba już mądrze gospodarować siłami, szczególnie wtedy, gdy na treningach włącza się gen rywalizacji.
PLUSLIGA.PL: Masz jeszcze w sobie energię i chęć, żeby w następnym sezonie zostać w PlusLidze?
Nigdy nie mówię „nigdy”. Na ten moment wydaje się, że nie będę już grał w PlusLidze. Ale zobaczymy, nie jestem już młody, nie odczuwam presji, żeby się już w lutym deklarować na sto procent i szukać czegoś na siłę. Wolę podjąć taką decyzję na spokojnie, z rozsądkiem. Bliżej końca sezonu będę wiedział jak się czuję i jakie mam opcje.
PLUSLIGA.PL: Dopuszczasz w ogóle myśl, że to już koniec grania?
Szczerze mówiąc, sam nie jestem pewien, co czuję. Trochę się boję, jak to będzie wyglądało, czy sobie poradzę? A z drugiej strony pojawia się podekscytowanie – chyba częściej to niż strach – że będzie coś nowego, kolejne wyzwanie. Trochę strachu, ale więcej ekscytacji. Jestem w miarę pogodzony z tym, że to się może stać już po zakończeniu tego sezonu.
PLUSLIGA.PL: Wracając do twoich początków i PGE Skry Bełchatów. Trener Daniel Castellani ponoć długo się zastanawiał, na którego z was dwóch postawić – ciebie czy Bartka Kurka? W tamtej chwili uważał przez pewien czas, że to ty możesz zrobić większą karierę. Ostatecznie zostawił w klubie Bartka.
Szkoda, że trener się pomylił. Bartek, nie ma co ukrywać, zrobił większą karierę, na pewno jest lepszym zawodnikiem od mnie. Miał wiele cech, które mu na to pozwoliły. Myślę, że był też bardziej zdeterminowany, może trochę bardziej pracowity, no i ma lepsze warunki fizyczne – a na pozycji atakującego to istotne. Chciałem opowiedzieć jeszcze o jednej rzeczy, która chyba trochę zatrzymała rozwój mojej kariery, a na pewno ją wyhamowała. Dziś się o takich sprawach mówi głośno, więc chcę się tym podzielić.
PLUSLIGA.PL: Słuchamy.
Chodzi o czas, gdy przyszedłem do Kędzierzyna-Koźla z Bełchatowa (2009-2011 – przyp. red.). Pierwszy sezon był dla ZAKSY całkiem udany, mieliśmy szansę na medale, najpierw w półfinale z Jastrzębskim Węglem, później z Asseco Resovią. Ostatecznie jednak skończyło się czwartym miejscem. W kolejnych rozgrywkach doświadczyłem tego, co może się dziać, gdy nie idzie. Obecnie wiele się mówi o hejcie, szczególnie w internecie – taki też wtedy był, ale od niego łatwiej się uwolnić, po prostu nie czytać, odsuwać go od siebie. Ale ja w tamtym sezonie spotkałem się z nim w realu.
PLUSLIGA.PL: Co się stało?
Nigdy o tym nikomu nie mówiłem... Zaczęło się to po jakimś kiepskim, w moim wykonaniu, meczu. Rano szedłem chodnikiem, chyba do apteki. Nagle zwalnia samochód, podjeżdża, opuszczają się szyby i jacyś goście krzyczą: Graj coś, ty chuju! Znieruchomiałem, nie spodziewałem się tego, że tak można w biały dzień!
PLUSLIGA.PL: Rozumiem, że skoro opowiadasz, to nie był jedyny taki przypadek?
Niestety nie, a ja miałem dopiero dwadzieścia dwa, trzy lata. Co ja sobie miałem myśleć? Po innym przegranym meczu wychodzę z hali, idę w kierunku mojego auta, a tam ludzie z firmy ochroniarskiej sikają na mój samochód! Zobaczyli mnie, zebrali się szybko i odeszli. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. A co gorsze, gdzieś w środku próbowałem ich jeszcze usprawiedliwiać.
PLUSLIGA.PL: Usprawiedliwiać? A jak zareagowali w klubie?
Wcale, bo nikomu nie powiedziałem o żadnych z tych wydarzeń.
PLUSLIGA.PL: Dlaczego?
Wtedy chyba nie byliśmy gotowi na rozmowy na takie tematy. Dzisiaj ludzie rozumieją, że wszystko ma swoje granice, wówczas ja nie rozumiałem. Myślałem, że skoro słabo zagrałem to może kibic ma prawo wyrażać swoje niezadowolenie, nawet zwyzywać czy coś takiego. Presja przez to jeszcze rosła, a ja sobie z nią nie radziłem.
PLUSLIGA.PL: Ale to przecież agresja, nie żadne krytykowanie czy ocenianie gracza w internecie!
Kiepskie występy, ataki kibiców, presja i pretensje spowodowały, że przestawałem lubić siatkówkę. Byłem młodym chłopakiem, a już zacząłem czuć wypalenie, zmęczenie sportem. Pomógł mi wówczas wyjazd do Włoch, tam było spokojnie, nic złego się nie działo. Odbudowałem się.
PLUSLIGA.PL: Ale jak tak można sikać komuś na samochód, bo gorzej zagrał?!
To był przejaw tego, że oczekiwano ode mnie dużo, pewnie więcej niż wtedy mogłem dać. Jako młody człowiek zderzyłem się z oczekiwaniami, może ja sam także zbyt szybko uwierzyłem, że każdy mój mecz będzie świetny i wspaniały? To był dla mnie naprawdę trudny moment.
PLUSLIGA.PL: Z tego powodu wyjechałeś do Włoch?
Nie, po prostu przyszła fajna oferta. Wyjazd mnie trochę zresetował i pozwolił później bawić się, cieszyć się grą, a nie spalać od środka. Siatkówka przez większość kariery była moją pasją, sprawiała mi radochę. Ale były też chwile, gdy stawała się przymusem, pracą, jedyną którą potrafiłem wykonywać. Wtedy było gorzej.
PLUSLIGA.PL: Czy dzisiaj też byś to tak zostawił?
Nie, są już inne czasy, wiele osób piętnuje i mówi wprost, że to jest agresja, przekroczenie granic. Wtedy dusiłem to wszystko w sobie, sam chciałem radzić sobie z presją. Dziś z pewnością częściej bym opowiadał o emocjach, które temu wszystkiemu towarzyszyły, związanych z grą, oczekiwaniami.
PLUSLIGA.PL: Pomoc psychologa, ponad 10 lat temu w PlusLidze, nie była chyba na porządku dziennym?
To byłaby egzotyka. Nikt nie rozmawiał ze mną, nie pytał jak się czuję, gdy gram gorzej, jakie są tego powody. Może gdyby takie rozmowy się odbyły, byłoby mi łatwiej. Ale trochę lat już minęło i sam nie wiem. Może próbowałem niepotrzebnie zgrywać twardziela? Ale myślę, że gdybym dziś cofnął się w czasie to głośniej bym o tym mówił i pewnie poszukał jakiejś pomocy, żeby cieszyć się siatkówką, a nie być wypalony.
PLUSLIGA.PL: Aż trudno uwierzyć w to, co opowiedziałeś, ale wracając do przyjemnych kwestii… Ponad 5000 zdobytych punktów w PlusLidze. Ten wynik już teraz daje ci trzecie miejsce w historii zawodowej ligi.
To wypadkowa trzech rzeczy. Po pierwsze w czasie kariery nie miałem poważnych kontuzji barku, zerwań, czy złamań, które eliminowałyby mnie z całych sezonów. Druga sprawa, zazwyczaj zawsze występowałem w pierwszym składzie, rzadko byłem na dłużej na ławce. No i po trzecie, znaczenie ma pozycja na której gram. Atakujący to są ci gracze, którzy otrzymują wiele piłek i mają szansę punktować. A ponad 5000 punktów na pewno cieszy.
PLUSLIGA.PL: Jak PlusLiga rozwinęła się przez te wszystkie lata, o ile jest mocniejsza?
Poziom wzrósł niesamowicie. Pomogła reprezentacja, której sukcesy przyciągały kolejnych sponsorów, ale swoją rolę odegrała też telewizja, czy duża grupa osób pracująca na siłę PlusLigi. Oczywiście znaczenie mają też pieniądze, których jest więcej niż kiedyś. Dawniej kontrakty w najbogatszych klubach w Europie były kilka razy wyższe niż te, które mieli najdrożsi gracze PlusLigi. Dzisiaj różnica jest, lecz zdecydowanie mniejsza. To spowodowało, że wielu zawodników, reprezentantów krajów, wybiera Polskę. Mamy niesamowicie wysoki poziom sportowy i dobre wynagrodzenia. Cieszę się, że przez te wszystkie lata mogłem być częścią PlusLigi i z bliska to wszystko obserwować.
Powrót do listy